I'm not a robot

CAPTCHA

Privacy - Terms

reCAPTCHA v4
Link



















Original text

Od autora: Artykuł ukazał się w gazecie „Petropavlovsk.kz” w październiku 2010 roku. Człowiek to ciekawa istota. Nie karm go chlebem, ale pozwól mu biec przed siebie i dowiedzieć się, co go czeka w bliższej lub dalszej przyszłości. Jeśli zestawimy przepowiednie, które interesują ludzkość od wieków, to temat końca świata z pewnością zasłużenie zajmie pierwsze miejsce. Nie mamy możliwości przekonać się o tym sami i prawdopodobnie dlatego tak istotne są pogłoski i plotki na temat zbliżającego się powszechnego kataklizmu. Boją się końca świata, spekulują na ten temat, obalają go, żartują z niego. Tymczasem psychologowie już zauważają wzrost liczby nerwic związanych z oczekiwaniem na przyszłe wydarzenie lub strachem przed nim. Tymczasem czas nieubłaganie ucieka, a na horyzoncie pojawia się już fatalna postać – rok 2012… Naszym zdaniem czas obdarować wszystkie siostry kolczykami: przemówić do niepoprawnych sceptyków, których to nie obchodzi, fanatyków wszelkiego rodzaju przepowiedni, a jednocześnie pomóc tym, których powstrzymuje strach przed nieuniknionym, żyć pełnią życia już dziś. Niektóre wyrocznie zapewniają, że przyszłość nie jest zamrożonym matrixem i zawsze mamy wybór. I w tym z pewnością mają rację. Inni mówią o sytuacjach, w których nic nie można zmienić, czyli to, co jest przeznaczone, nieuchronnie się spełni. Co ciekawe, oni też mają rację. Faktem jest, że przez całe nasze ziemskie życie (a nawet po nim) zawsze mamy wybór, niczym bajkowy rycerz na rozdrożu. Czytając napis na kamieniu (domniemane instrukcje działania) mamy swobodę w wyborze, jednak wybierając jedną z dróg, od razu odcinamy się od innych możliwości. Na tej ścieżce, którą wybraliśmy, co sekundę pojawia się znowu milion opcji - jak w starym dowcipie, na przykład: czy zachoruję, czy nie zachoruję. Jeśli zachoruję, to jeszcze raz: czy umrę, czy nie. Jeśli umrę, to: do piekła czy do nieba... i tak dalej. Dlatego ludzie z taką pasją rzucają się na gazetowe horoskopy, nawet te głupie (czasami nie można zrozumieć, kto jest większy – horoskopy czy czytelnicy). , wierząc, że mają po prostu obowiązek mówić nam, co mamy robić: wyjść za mąż czy nie, podpisać umowę czy nie, lecieć samolotem czy jechać pociągiem. Stale stajemy przed wyborem: kupić – nie kupować, sprzedać – nie sprzedawać, czytać – nie czytać Czy zwróciłeś uwagę na zachowanie niektórych osób w sklepie? To tak, jakby zawędrowali tam na wszelki wypadek i już stojąc przed ladą zaczęli wybierać: biały lub czarny chleb, banan lub jabłko, kawa lub herbata... Należą do kategorii chronofagów, czasu zjadaczy, która nie jest ani ich własna, ani cudza, nie są nimi zainteresowani, tak jak nie troszczą się o najbliższą przyszłość. Tacy ludzie nie potrzebują nawet prognoz. Rozumują mniej więcej tak: po co myśleć o czymś, co jeszcze się nie wydarzyło? Druga kategoria, „nie obchodzi mnie to”, wręcz przeciwnie, stara się w ogóle o niczym nie myśleć. Znowu: dlaczego? Mimo wszystko planowana jest kompletna porażka... Są oczywiście normalni ludzie, którzy żyją w dzisiejszych realiach. Z psychologicznego punktu widzenia są najbardziej konstruktywni i za pomocą przewidywań próbują zorientować się, co ich czeka w wyniku określonych działań (lub zaniechania) w jednym z regionów budowy nowego nawozu mineralnego Roślina została niedawno uroczyście położona. Akcja odbyła się na oczach dużego zgromadzenia urzędników, państwowa prasa wydała zdyscyplinowane fanfary, sumiennie opisując otwierające się przed nią jasne perspektywy. Jak czytelnicy wszystkich trzech kategorii psychologicznych zareagowali na tę informację? Pierwsi – chronofagiści – po prostu tego nie zauważyli lub po przeczytaniu nic nie zrozumieli. Drugi - obojętny - natychmiast zapomniał: cóż, roślina i roślina - nigdy nie wiadomo, było ich wiele! A w redakcjach gazet zaczęły słychać telefony od tych, którym nie było obojętne, gdzie mieszkać i co rodzaj powietrza do oddychania. Oficjalne wymówki dotyczące produkcji przyjaznej dla środowiska ich nie uspokoiły; ludzi interesowało, dlaczego ich nie pytano ani nie ostrzegano, ponieważ każda produkcja generuje odpady, które trafiają prosto do rzeki, a dla żyjących w niej ryb jest to prawdziwy koniec świata. przyjdzie. Ale jak dotąd nie ma zapachu żadnych odpadów,wręcz przeciwnie, bardzo przyjemnie pachnie dużymi pieniędzmi. A ludzie, ekologia - to wszystko, wiadomo, to taka drobnostka... A kiedy indziej to się stanie! Czy trzeba wyjaśniać, do której z trzech grup należą inicjatorzy takich projektów Nie trzeba być starym mieszkańcem Pietropawłowska, żeby zauważyć, jak „zaplute” i zanieczyszczone stało się miasto w ciągu ostatnich kilku lat. W takich przypadkach zwykle kiwają głową przybyszom: mówią, że licznie tu przyszli, rozsiewali brud... Nawet jeśli tak jest, to dlaczego nikt z Was, miejskich patriotów, nie zrobi tego, pocierać nos tym „Varangianom” i mówić: „Posprzątajcie po sobie!”? I czy tylko oni zaśmiecili okolice Lake Motley górami śmieci, zamieniając lasy w wysypisko śmieci? Jak miasto zareagowało na to „nie obchodzi mnie to” – deklaracje w telewizji i oskarżycielskie fotoreportaże w prasie – i nic więcej? Ciągłe pytania, czas na odpowiedzi Jeden z przypadkowych rozmówców zauważył kiedyś zmianę na lepsze w świadomości: wcześniej latarnie uliczne natychmiast się psuły, a teraz nic się nie dzieje, działają przez chwilę. Nie trzeba dodawać, że postęp jest oczywisty. Ale niedawno w mieście zainstalowano nowe - eleganckie i wygodne - przystanki. Jest gdzie usiąść i ukryć się przed wiatrem. Niecały miesiąc później pleksi uległa stłuczeniu, a ściany pokryły się napisami. Można oczywiście ponownie zrzucić winę na przybyszów, jednak wydaje się, że nie obyłoby się to bez lokalnych wandali. Jest więc zbyt wcześnie, aby popadać w optymizm; być może uwaga po prostu przenosi się z latarni na inne przedmioty. W centrum miasta, pod nosami drzemiących funkcjonariuszy organów ścigania, nieznani kretyni w barbarzyński sposób stłukli jedną z rzeźb zdobiących aleję - figurkę dziewczyny, w której mieszczanom udało się zakochać i nawet nadać jej imię Nastya. Mówią, że autor go odrestauruje (a nawet umieści w tym samym miejscu), ale z innego materiału. To jego prawo, on jest twórcą. A teraz wyobraź sobie siebie na miejscu naszego Najwyższego Stwórcy: jak to jest, gdy widzi swoje najlepsze, ale niestety samookaleczone dzieło – człowieka? Czy nie nadszedł już czas na… jego rekonstrukcję? Jeśli naprawdę kochasz swoje miasto i cenisz jego czystość i naturalne piękno, kto inny jak nie Ty powinien chronić je przed barbarzyńcami? „Cóż możemy... – zwyczajnie marudzić będzie przeciętny człowiek – Kto nas wysłucha…”. Jeden, może nikt, ale mogłyby to być ochotnicze oddziały „zielonych” oddziałów lub. Zorganizuj się, daj sobie władzę – nie, nie karz ich grzywną ani nie wsadzaj do więzienia, ale zmuś ich, żeby po sobie sprzątnęli śmieci – to konieczność. Inną dobrą opcją jest zorganizowanie kilku stoisk miejskich na wzór sowieckich „Policja ich szuka”, tylko inaczej to można nazwać, powiedzmy: „Oszpecają miasto”. Zapewniamy: psychicznie to zadziała, nawet jeśli nie od razu, ale na pewno zadziała. Więc rozwalą trybuny, sprzeciwiają się nam. Oczywiście, że mogą, ale w jakich czasach żyjemy? Powielamy pomysł w Internecie, tworzymy wirtualne stoiska. Na pewno nikt go tam nie złamie. Nie potrzeba do tego wielkich pieniędzy, cały świat dorzuca grosza, a taki zasób można zgarnąć – zaświeci na cały świat!..... A teraz zróbmy małą wizualizację. Wyobraź sobie, że unosisz się nad miejscem, w którym teraz siedzisz. Tutaj widzisz swój pokój z góry, siebie z gazetą w rękach. Jeszcze wyżej, a znajdziesz się nad miastem, które można zobaczyć jako mapę okolicy. Horyzont już się zakrzywił, chmury opadły, za chwilę i cała planeta jest widoczna. Wytęż wzrok, patrząc w dół: który roi się na jego powierzchni, roi się beztrosko i niechlujnie, sra dokładnie tam, gdzie je, jak... karaluchy w kuchni, gdy właściciele nie patrzą. Swoją drogą, czy zdarzyło Wam się kiedyś złapać tę nocną ucztę, od której mdłości podchodzą do gardła, a dominuje tylko jedno pragnienie: za jednym zamachem wyrzucić do śmietnika tę stołową obrzydliwość, może nawet razem z obrusem! Ta sama rzecz. A karaluchy nazwałyby to końcem świata. Zgadzam się: można zrozumieć Stwórcę w jego pragnieniu przerwania nieudanego eksperymentu i rozpoczęcia nowego... Wróćmy jednak do otaczającego nas ziemskiego środowiska. Jest przecież tym samym „światłem”, którego koniec, według przewidywań, jest już tak blisko! Niektórzy straszą nas powszechną katastrofą, inni -.